Odpowiedział mu tentent uciekających.
Wokulski zebrał myśli.
„Gdzie ja jestem?... Jużci w Łazienkach, ale w którem miejscu?... Trzeba iść w drugą stronę...“
Obrócił się parę razy i już nie wiedział dokąd idzie. Serce zaczęło mu bić gwałtownie, zimny pot wystąpił na czoło, pierwszy raz w życiu uczuł obawę nocy i zbłąkania...
Przez parę minut biegł bez celu, prawie bez tchu; dzikie myśli wirowały mu w głowie. Wreszcie, nalewo, zobaczył mur, a dalej budynek.
„Aha, pomarańczarnia...“
Potem doszedł do jakiegoś mostka, odpoczął i oparłszy się na baryerze, myślał:
„Więc do tego doszedłem?... Niebezpieczny rywal... rozbite nerwy... Zdaje mi się, że już dziś mógłbym napisać ostatni akt tej komedyi!...“
Prosta droga doprowadziła go do stawu, później do łazienkowskiego pałacu. We dwadzieścia minut był w alejach Ujazdowskich i siadł w przejeżdżającą dorożkę; w kwadrans później znalazł się we własnem mieszkaniu.
Na widok świateł i ulicznego ruchu odzyskał wesołość; nawet uśmiechał się i szeptał:
„Cóż znowu za przywidzenia?... Jakiś Ochocki... samobójstwo!... Ach, głupota... Dostałem się przecież między arystokracyą, a co będzie dalej — zobaczymy...“
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/337
Ta strona została uwierzytelniona.