niejaki Maruszewicz, przyjaciel obojga Krzeszowskich, ma Panu zaproponować kupno tej klaczy. Pamiętaj Pan, że kobiety są niewolnicami tylko tych, którzy potrafią je mocno trzymać i dogadzać ich kaprysom“.
„Doprawdy, zaczynam wierzyć, że urodziłeś się Pan pod szczęśliwą gwiazdą, szczerze życzliwa
Wokulski głęboko odetchnął; obie wiadomości były ważne. Drugi raz przeczytał list, podziwiając szorstki styl pani Meliton i uśmiechając się przy uwagach, jakie robiła nad swoją płcią. Mocno trzymać ludzi, czy okoliczności, to leżało w naturze Wokulskiego; wszystko i wszystkich chwytałby za kark, wyjąwszy — pannę Izabelę. Ona jedna była istotą, której wobec siebie chciał zostawić absolutną wolność, jeżeli nie panowanie.
Mimowoli spojrzał na bok; służący stał przy drzwiach.
— Idź spać — rzekł.
— Żaraż pójdę, tylko był tu jeszcze pan — odparł służący.
— Jaki pan?
— Żosztawił bilet, leży na biurku.
Na biurku leżał bilet Maruszewicza.
— Aha!... Cóż ten pan mówił?
— On niby, żeby tak, to nicz nie mówił. Tylko pytał się: kiedy pan jeszt w domu? A ja powiedziałem: koło dziesiąty ż rana i wtedy on powie-