— Nikczemnicy!... — odpowiedziała pani Krzeszowska, odwracając twarz w górę.
Nowy strumień wody lunął z trzeciego piętra i zatamował jej mowę. Zarazem wychylił się ztamtąd młody człowiek z czarnym zarostem i, zobaczywszy cofającą się fizyognomią pani Krzeszowskiej, zawołał pięknym basem:
— Ach, to pani dobrodziejka!... Bardzo przepraszam...
Odpowiedział mu z mieszkania pani Krzeszówskiej spazmatyczny płacz niewieści:
— O ja nieszczęśliwa!... Przysięgnę, że to on, nikczemnik, nasadził na mnie tych bandytów... Wywdzięcza mi się, żem go wydobyła z nędzy!... Żem kupiła jego konia!...
Tymczasem na dole praczki prały bieliznę, na trzeciem piętrze szewc kuł, a na drugiem — w tylnej oficynie — dźwięczał fortepian i rozlegała się wrzaskliwa gama:
— A!... a!... a!... a!... a!... a!... a!...
— Wesoły dom, nie ma co... — szepnął Wokulski, otrzepując krople wody, które mu spadły na rękaw.
Wyszedł z podwórza na ulicę i jeszcze raz obejrzawszy nieruchomość, której miał zostać panem, skręcił w Aleję Jerozolimską. Tu wziął dorożkę i pojechał do adwokata.
W przedpokoju adwokata zastał parę obdartych żydków i starą kobietę w chustce na głowie.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.