— Słucham pana mecenasa — odparł markotny lokaj.
Znowu zostali we dwu.
— Panie... Stanisławie — zaczął adwokat. — Pan wie, co to jest nasza arystokracya i jej dodatki?... Jestto parę tysięcy ludzi, którzy wysysają cały kraj, topią pieniądze zagranicą, przywożą ztamtąd najgorsze nałogi, zarażają niemi klasy średnie, niby to zdrowe i — sami giną bez ratunku: ekonomicznie, fizyologicznie i moralnie. — Gdyby zmusić ich do pracy, gdyby skrzyżować z innemi warstwami, może... byłby z tego jaki pożytek, bo jużci są to organizacye subtelniejsze od naszych. Rozumie pan... skrzyżować, ale... nie wyrzucać na podtrzymanie ich 30.000 rubli. Otóż do skrzyżowania pomagam panu, ale do strwonienia 30.000 rubli — nie!...
— Nic nie rozumiem pana — odparł cicho Wokulski.
— Rozumiesz, tylko nie ufasz mi. Wielka to cnota: nieufność, leczyć z niej pana nie będę. Tyle ci powiem: Łęcki bankrut, może zostać... krewnym, nawet kupca, a tem bardziej kupca-szlachcica. Ale Łęcki z trzydziestoma tysiącami rubli w kieszeni!...
— Panie mecenasie — przerwał Wokulski — czy zechce pan w mojem imieniu stanąć do licytacyi tego domu?
— Stanę, lecz ponad to, co da pani Krzeszow-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/356
Ta strona została uwierzytelniona.