którym wisiał czarny szyld z żółtawym napisem: „Kantor wekslu i loteryi, S. Szlangbauma".
Sklep był otwarty; za kontuarem obitym blachą i od publiczności oddzielonym drucianą siatką, siedział stary żyd z łysą głową i siwą brodą, jakby przylepioną do Kuryera.
— Dzień dobry, panie Szlangbaum! — zawołał Wokulski.
Żyd podniósł głowę i z czoła zsunął okulary na oczy.
— Ach, to pan dobrodziej?... — odparł, ściskając go za rękę. Coto, czy już i pan patrzebuje pieniędzy?...
— Nie — odpowiedział Wokulski, rzucając się na wyplatane krzesło przed kontuarem. A ponieważ wstyd mu było odrazu objaśnić: poco przyszedł, więc spytał:
— Cóż słychać, panie Szlangbaum?
— Źle! — odpowiedział starzec. — Na żydów zaczyna się prześladowanie. Może to i dobrze. Jak nas będą kopać i pluć i dręczyć, wtedy może upamiętają się i te młode żydki, co jak mój Henryk, poubierali się w surduty i nie zachowują swoje religie.
— Kto was prześladuje! — odparł Wokulski.
— Pan chce dowody?.. — spytał żyd. — Ma pan dowód w ten Kuryeru. Ja, onegdaj, posłałem do nich szaradę. Pan zgaduje szarady?... Posłałem taką:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/358
Ta strona została uwierzytelniona.