również w granatową kurtkę, lecz jeszcze wyższe buty i obciślejsze spodnie. Z wojskowym ukłonem wziął do ręki symbol dyrektorskiej władzy i zanim Wokulski opuścił maneż, przekonał się, że Szulc, mimo młodego wieku, energiczniej włada batem, aniżeli sam dyrektor. Drugi bowiem pan aż syknął, a czwarty rozpoczął formalną kłótnię.
— Pan — rzekł dyrektor do Wokulskiego — przyjmuje klacz barona ze wszelkiemi przynależytościami: siodłami, derami i tam dalej?...
— Naturalnie.
— W takim razie mam u pana sześćdziesiąt rubli za stajnią, której pan Krzeszowski nie opłacił.
— Trudna rada.
Weszli do stajenki widnej jak pokój, nawet ozdobionej dywanami, nie zbyt zresztą cennemi. Żłób był nowy i pełny, drabina tożsamo, na podłodze leżała świeża słoma. Pomimo to, bystre oko dyrektora dojrzało jakąś niestosowność, krzyknął bowiem:
— Cóżto za porządek, panie Ksawery, do stu par dyabłów!... Czy w pańskiej sypialni konserwują się takie rzeczy?. ..
Drugi pomocnik dyrektora ukazał się tylko na chwilę. Spojrzał, zniknął i z kurytarza zawołał:
— Wojciech!... do stu tysięcy dyabłów... Zaraz mi zrób porządek, bo ci to wszystko każę położyć na stole...
— Szczepan!... cholero jakiś... — odezwał
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/365
Ta strona została uwierzytelniona.