dyrektor, ściskając go za rękę. Dla dżentlmena dyskrecya jest pierwszą cnotą. Spodziewam się, że i pan Maruszewicz...
— O!.. — potwierdził Maruszewicz, trzęsąc głową i ręką w taki sposób, że o tajemnicy, pogrzebanej w jego piersiach, nie można było wątpić.
Wracając obok maneżu, Wokulski znowu usłyszał trzaśnięcie batem, po którem czwarty pan znowu rozpoczął kłótnią z zastępcą dyrektora.
— To jest niedelikatność, mój panie!.. — krzyczał czwarty. — Odzienie mi popęka...
— Wytrzyma — odparł flegmatycznie pan Szulc, trzaskając batem w kierunku drugiego pana.
Wokulski opuścił rajtszulę.
Gdy pożegnawszy się z Maruszewiczem, siadał w dorożkę, przyszła mu szczególna myśl do głowy:
— Jeżeli ta klacz wygra, to panna Izabela pokocha mnie...
I nagle zawrócił się; jeszcze przed chwilą obojętne zwierzę, stało mu się sympatycznem i interesującem.
Wchodząc powtórnie do stajenki, usłyszał znowu charakterystyczny łoskot głowy ludzkiej uderzanej o ścianę. Jakoż istotnie z sąsiedniego przedziału wybiegł mocno zarumieniony chłopak stajenny, Szczepan, z włosami ułożonemi w taki wicherek, jakby mu dopieroco wyjęto z nich rękę, a zaraz po nim ukazał się i furman Wojciech, który ocierał o kurtkę nieco zatłuszczone palce. Wokulski
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/368
Ta strona została uwierzytelniona.