kulski zeskoczył na ziemię i pobiegł do swej klaczy, usiłując zachować powierzchowność obojętnego widza.
Po długiem szukaniu, znalazł ją na środku wyścigowego placu, a przy niej panów Millera i Szulca, tudzież dżokieja, z wielkiem cygarem w ustach, w czapce żółtej z niebieskiem i w paltocie narzuconym na ramiona. Jego klacz, wobec ogromnego placu i niezliczonych tłumów, wydała mu się tak małą i mizerną, że zdesperowany, chciał wszystko rzucić i wracać do domu, Ale panowie Miller i Szulc mieli fizyognomie jaśniejące nadzieją.
— Nareszcie jest pan — zawołał dyrektor maneżu, i wskazując oczyma na dżokieja, dodał: — Zapoznam panów: pan Jung, najznakomitszy w kraju dżokiej — pan Wokulski.
Dżokiej podniósł dwa palce do żółto-niebieskiej czapki, a wyjąwszy drugą ręką cygaro z ust, plunął przez zęby.
Wokulski przyznał w duchu, że tak chudego i tak małego człowieka jeszcze w życiu nie widział. Zauważył przytem, że dżokiej ogląda go jak konia: ode łba do pęcin i wykonywa krzywemi nogami ruchy, jakby miał zamiar wsiąść i przejechać się na nim.
— Niechże pan powie, panie Jung, czy nie wygramy? — spytał dyrektor.
— Och! — odpowiedział dżokiej.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.