tyłem stojący panowie, z których jeden wysoki, z wszelkiemi cechami sportsmena, mówił podniesionym głosem:
— Czytając od dziesięciu lat, jak łają nas za zbytki, już chciałem poprawić się i sprzedać stajnią. Tymczasem widzę, że człowiek, który wczoraj dorobił się majątku, dziś puszcza konia na wyścigach... Ha! myślę, toście wy takie ptaszki?... Nas moralizujecie, a gdy się uda, robicie to samo?... Otóż, nie poprawię się, nie sprzedam stajni, nie...
Jego towarzysz, spostrzegłszy Wokulskiego, trącił mówcę, który nagle urwał. Korzystając z chwili, Wokulski chciał ich minąć, ale wysoki pan zatrzymał go.
— Przepraszam — odezwał się, dotykając kapelusza — że ośmieliłem się robić tego rodzaju uwagi. — Jestem Wrzesiński...
— Z przyjemnością słuchałem ich — odpowiedział z uśmiechem Wokulski — ponieważ w duchu mówię sobie to samo. Zresztą — staję na wyścigach pierwszy i ostatni raz w życiu.
Podali sobie ręce z wysokim sportsmenem, który, gdy Wokulski odsunął się na parę kroków, mruknął:
— Dziarski chłop...
Teraz dopiero Wokulski kupił program i z uczuciem, jakby wstydu, czytał, że w trzeciej gonitwie biega klacz Sułtanka po Alim i Klarze, należąca do X. X., jeżdżona przez dżokieja Junga, w żółtej
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/377
Ta strona została uwierzytelniona.