kurtce z niebieskiemi rękawami. Nagroda 300 rubli; koń wygrywający ma być na miejscu sprzedany.
— Oszalałem! — mruknął Wokulski, dążąc w stronę galeryi. Myślał, że chyba tam jest panna Izabela i projektował, że natychmiast wróci do domu, jeżeli jej nie znajdzie.
Opanował go pesymizm. Kobiety wydawały mu się brzydkiemi, ich barwne stroje dzikiemi, ich kokieterya wstrętną. Mężczyźni byli głupi, tłum ordynaryjny, muzyka wrzaskliwa. Wchodząc na galeryą, śmiał się z jej skrzypiących schodów i starych ścian, na których było widać ślady deszczowych zacieków. Znajomi kłaniali mu się, kobiety uśmiechały się do niego, tu i owdzie szeptano: „patrz! patrz!...“ Ale on nie uważał. Stanął na najwyższej ławie galeryi i, ponad pstrym a huczącym tłumem, patrzył przez lornetę na drogę, aż het! pod rogatkę, widząc tylko kłęby żółtego kurzu.
„Co te galerye robią przez cały rok?“ — myślał. — I przywidziało mu się, że na pruchniejących ławach zasiadają tu, co noc, wszyscy zmarli bankruci, pokutujące kokoty, wszelkiego stanu próżniacy i utracyusze, których wypędzono nawet z piekła, i przy smutnym blasku gwiazd, przypatrują się wyścigom szkieletów koni, które poginęły na tym torze. Zdawało mu się, że nawet w tej chwili, widzi przed sobą zbutwiałe stroje i czuje zapach stęchlizny.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/378
Ta strona została uwierzytelniona.