wstąpił do Wokulskiego. Zastał go samotnego, przy herbacie. Rzecki nalał sobie herbaty i odezwał się:
— Uważasz Stachu, to są ludzie wysoce honorowi. Baron, który, jak wiesz, jest bardzo roztargniony, gotów cię przeprosić...
— Żadnych przeprosin.
Rzecki umilkł. Pił herbatę i tarł czoło. Po długiej pauzie, rzekł:
— Naturalnie, zapewneś pomyślał o interesach... na wypadek...
— Nie spotka mnie żaden wypadek — odparł z gniewem Wokulski.
Pan Ignacy posiedział jeszcze z kwandrans w milczeniu. Herbata nie smakowała mu, głowa go bolała. Dokończył szklanki i spojrzawszy na zegarek, opuścił mieszkanie przyjaciela, mówiąc na pożegnanie:
— Jutro wyjedziemy o wpół do ósmej rano.
— Dobrze.
Gdy pan Ignacy wyszedł, Wokulski usiadł do biurka, na arkusiku listowego papieru napisał kilkadziesiąt wierszy, a na kopercie położył adres Rzeckiego. Zdawało mu się, że wciąż słyszy niemiły głos barona:
„Cieszę się kuzynko, że tryumfują twoi wielbiciele... Przykro mi tylko, że na mój koszt...“
A gdziekolwiek spojrzał, widział piękną twarz panny Izabeli, oblaną rumieńcem wstydu.
W sercu gotowała mu się głucha wściekłość.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/391
Ta strona została uwierzytelniona.