strzelać, niech strzela przynajmniej wtedy, kiedy idę na spacer, ale nie w pojedynku... Straszne położenie!... Wyobrażam sobie, jak moja droga małżonka będzie opowiadać, że biję się z kupcami...
Zajechały powozy. Do jednego wsiadł baron z hrabią-anglikiem, do drugiego milczący egiptolog z pistoletami i chirurgiem. Ruszyli w stronę Bielan, a w parę minut popędził za nimi lokaj barona, Konstanty, w dorożce. Wierny sługa klął na czem świat stoi i obiecywał, że w dwójnasób policzy swemu panu koszta tej wycieczki. Był jednak niespokojny.
W lasku bielańskim, baron i trzej jego towarzysze znaleźli już partyą przeciwną i, dwoma grupami, udali się w gęstwinę tuż nad brzegiem Wisły. Doktor Szuman był zirytowany, Rzecki sztywny, Wokulski posępny. Baron, gładząc swój rzadki zarost, przypatrywał mu się z uwagą i myślał:
— On musi dobrze karmić się ten kupczyk. Wyglądam przy nim jak austryackie cygaro przy byku. Niech mnie dyabli wezmą, jeżeli nie strzelę temu błaznowi nad głową, albo... wcale nie strzelę... Tak będzie najlepiej...
Ale wnet przypomniał sobie, że pojedynek ma doprowadzić do pierwszej krwi. Wtedy baron rozezłościł się i nieodwołalnie postanowił zabić Wokulskiego z miejsca.
— Niech raz te łyki oduczą się wyzywać nas... — mówił sobie baron.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/395
Ta strona została uwierzytelniona.