O kilkadziesiąt kroków od niego Wokulski chodził między dwoma sosnami, tam i napowrót, jak wahadło. Teraz nie myślał o pannie Izabeli; słuchał świergotu ptaków, którym kipiał cały las i pluskania Wisły, podmywającej brzegi. Na tle odgłosów spokojnego szczęścia natury, dziwnie odbijało szczękanie stempli w pistoletach i trzask odwodzonych kurków. W Wokulskim obudziło się drapieżne zwierzę; cały świat zniknął mu zprzed oczu, a został tylko jeden człowiek, baron, którego trupa miał zawlec do nóg obrażonej panny Izabeli.
Postawiono ich na mecie. Baron był ciągle zakłopotany niepewnością: co zrobić z kupczykiem? i ostatecznie zdecydował się przestrzelić mu rękę. Na twarzy Wokulskiego malowała się tak dzika zajadłość, że zdumiony hrabia-anglik pomyślał:
„Tu chyba nie chodzi ani o klacz, ani o potrącenie na wyścigach!...“
Milczący dotychczas egiptolog zakomenderował, przeciwnicy, wycelowawszy pistolety, ruszyli. Baron zmierzył Wokulskiemu w prawy obojczyk i, zniżając pistolet, delikatnie przycisnął cyngiel. W ostatniej chwili pochyliły mu się binokle; pistolet zboczył na włos, wypalił i — kula przeleciała o kilka cali od ramienia Wokulskiego.
Baron zasłonił twarz lufą i, patrząc z po za niej, myślał:
— Nie trafi osioł... Mierzy w głowę...
Nagle uczuł mocne uderzenie w skroń; zaszu-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/396
Ta strona została uwierzytelniona.