żący, — bo przecie wiem, że się mówi po niemieczku: bite majn her... I nie po franczuszku, bo nie mówią: mąsie, bążur, lendi... I nie po żydowszku i nie ponijakiemu, więc po jakiemu?... Musi stary wymyślać teraz fajn spekulacyą, kiedy gada tak, że go sam dyabeł nie żrozumie... I wszpólnika znalazł... Niech go wątroba!...
Wtem zadzwoniono. Czujny sługa odsunął się na palcach ode drzwi gabinetu, z hałasem wszedł do przedpokoju i, po chwili wróciwszy, zapukał do pana.
— Czego chcesz? — niecierpliwie zapytał go Wokulski, wychylając głowę z pomiędzy drzwi.
— Przyszedł ten pan, czo już u nas bywał — odparł służący i zapuścił wzrok do pracowni. Ale oprócz kajetu na stole i rudych faworytów na obliczu pana Colinsa, nie dopatrzył nic szczególnego.
— Dlaczegóż nie powiedziałeś, że mnie niema w domu? — spytał gniewnie Wokulski.
— Żapomniałem — odparł służący, marszcząc brwi i machając ręką.
— Prośże go, ośle, do sali — rzekł Wokulski i zatrzasnął drzwi gabinetu.
Niebawem w sali ukazał się Maruszewicz. Już był zmięszany, a zmięszał się jeszcze bardziej, poznawszy, że Wokulski wita go z wyraźną niechęcią:
— Przepraszam... może przeszkadzam... może ważne zajęcia...
— Nie mam w tej chwili żadnego zajęcia —
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/400
Ta strona została uwierzytelniona.