chliwe zające. Przypatrywał się młodzieńcowi i myślał:
„Ach, więc to on jest tym porządnym katolikiem, którego Szlangbaum wynajmuje do licytacyi za piętnaście rubelków, ale nie radzi dawać mu vadium do ręki?... Oho!... I przy odbiorze ośmiuset rubli za klacz Krzeszowskiego, był jakiś zmięszany... Aha!.. I wiadomość o nabyciu przeze mnie klaczy on rozgłosił... Służy odrazu dwom bogom: baronowi i jego małżonce... Tak, ale on zadużo wie o moich interesach... Szlangbaum popełnił nieostrożność...“
Tak rozmyślał Wokulski i spokojnym wzrokiem przypatrywał się Maruszewiczowi. Zniszczony zaś młody człowiek, który w dodatku był bardzo nerwowy, wił się pod jego spojrzeniem, jak gołąbek pod wzrokiem okularnika. Najprzód nieco pobladł, potem chciał oprzeć znużone oczy na jakimś obojętnym przedmiocie, którego napróżno szukał po suficie i ścianach pokoju, a nareszcie, oblany zimnym potem, uczuł, że nie może wyrwać swego błędnego wzroku zpod wpływu Wokulskiego. Zdawało mu się, że chmurny kupiec, kleszczami pochwycił mu duszę i że niepodobna mu się oprzeć. Więc jeszcze parę razy ruszył głową i nareszcie z całem zaufaniem utonął w spojrzeniu Wokulskiego.
— Panie — rzekł słodkim głosem. — Widzę,
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/402
Ta strona została uwierzytelniona.