sób patrzeć na mnie... na mnie, jak Boga kocham!...
Mimo to, na drugi dzień przyjechał znowu z wizytą do Wokulskiego, a nie znalazłszy go w mieszkaniu, kazał dorożkarzowi stanąć przed sklepem.
W sklepie przywitał go pan Ignacy, rozkładając ręce w taki sposób, jakby cały sklep oddawał mu do rozporządzenia. Wewnętrzny głos jednak mówił staremu subjektowi, że gość ten nie kupi przedmiotu droższego nad pięć rubli i kto wie, czy jeszcze nie każe zapisać sobie na rachunek.
— Pan Wokulski?... — spytał Maruszewicz, nie zdejmując kapelusza z głowy.
— W tej chwili nadejdzie — odpowiedział pan Ignacy z niskim ukłonem
— W tej chwili, to znaczy?...
— Najpóźniej za kwadransik — odparł Rzecki.
— Zaczekam. Każ pan wynieść rubla dorożkarzowi — mówił młody człowiek, niedbale rzucając się na krzesło. Nogi mu jednakże zastygły na myśl, że stary subjekt może nie kazać wynieść rubla dorożkarzowi. Ale Rzecki polecenie spełnił, choć już nie kłaniał się gościowi.
W parę minut wszedł Wokulski.
Maruszewicz, zobaczywszy wstrętną figurę kupczyka, doświadczył tak rozmaitych uczuć, że nie tylko nie wiedział co mówi, ale nawet o czem myśli? Pamiętał tylko, że Wokulski zaprowadził go do gabinetu za sklepem, gdzie znajdowała się żelazna
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/404
Ta strona została uwierzytelniona.