kasa i powiedział sobie, że uczucia, jakich doznaje na widok Wokulskiego, są lekceważeniem, pomięszanem ze wzgardą. Później przypomniał sobie, że afekta te starał się zamaskować wyszukaną grzecznością, która, nawet w jego oczach, wyglądała na pokorę.
— Co pan każe? — spytał go Wokulski, gdy już usiedli. (Maruszewicz nie umiałby ściśle oznaczyć chwili aktu zajmowania miejsca w przestrzeni). Mimo to zaczął, niekiedy zacinając się:
— Chciałem szanownemu panu dać dowód życzliwości... Pani baronowa Krzeszowska, jak pan wie, chce kupie dom państwa Łęckich... Otóż jej małżonek, baron, położył veto na pewnej części jej funduszów, bez których kupno nie może mieć miejsca... Otóż... dziś... baron chwilowo znajduje się w kłopocie... Brak mu... brak mu tysiąca rubli... chciałby zaciągnąć pożyczkę, bez której... Bez której, pojmuje pan, nie będzie mógł dość energicznie opierać się woli żony...
Maruszewicz otarł pot z czoła, widząc, że Wokulski znowu przypatruje mu się badawczo.
— Więc to baron potrzebuje pieniędzy?
— Tak — szybko odparł młody człowiek.
— Tysiąca rubli nie dam, ale tak trzysta... czterysta... I to na kwit z podpisem barona.
— Czterysta! — powtórzył machinalnie młody człowiek i nagle dodał: — Za godzinę przywiozę kwit barona... Pan tu będzie?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/405
Ta strona została uwierzytelniona.