się tak wstrętnym i godnym pogardy, jak Wokulski.
„Słowo honoru — myślał, — dobrowolnie wlazłem mu w te obrzydliwe łapy... Boże, jak karzesz mnie za lekkomyślność...“
Lecz Wokulski, po odejściu Maruszewicza, był kontent.
„Zdaje mi się — myślał, — że jest to hultaj dużej ręki, a przy tem sprytny. Chciał ode mnie posady, lecz sam ją znalazł: śledzi mnie i donosi innym. Mógłby mi narobić kłopotu, gdyby nie te czterysta rubli, które wziął, jestem pewny, za sfałszowanym podpisem. Krzeszowski, przy całem swojem bzikowstwie i próżniactwie, jest człowiek uczciwy... (Czy próżniak może być uczciwym?....) W żadnym razie nie poświęciłby interesów, czy kaprysów swojej żony, za pożyczkę wziętą odemnie...“
Zrobiło mu się przykro; oparł głowę na rękach i przymknąwszy oczy, marzył dalej:
„Co ja jednak wyrabiam?... Świadomie pomagam hultajowi do zrobienia łotrowstwa. Gdybym dziś umarł, pieniądze te musiałby massie zwrócić Krzeszowski... Nie, to Maruszewicz, poszedłszy do kozy... No, to go nie minie...“
Po chwili ogarnął go jeszcze czarniejszy pesymizm.
„Cztery dni temu o mało nie zabiłem człowieka, dziś dla drugiego postawiłem most do więzienia,
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/407
Ta strona została uwierzytelniona.