owych procentów, jakieś im obiecywał, a nawet... Pojmujesz... Gotowi podejrzewać...
Wokulski zerwał się od stołu.
— Nie chcę żadnych spółek!... — krzyknął. — Nie żądam od nikogo łaski, raczej wyświadczam ją innym. Kto mi nie ufa, niech sprawdzi cały interes... Przekona się, żem go nie mistyfikował, ale — i nie będzie moim wspólnikiem. Hrabiowie i książęta nie mają monopolu na fantazye... Ja mam także moje fantazye i nie lubię, ażeby mi się wtrącano...
— Powoli... powoli... uspokój się, kochany panie Stanisławie — mitygował adwokat, napowrót sadowiąc go na fotelu. — Więc nie cofasz się od kupna?...
— Nie; ta kamienica ma dla mnie większą wartość, aniżeli spółka z panami całego świata.
— Dobrze... dobrze... Więc możebyś na pewien czas podstawił kogo zamiast siebie. Wrazie ostatecznym nawet ja pożyczę ci firmy, a o zabezpieczenie własności niema kłopotu. Najważniejsza rzecz — nie zniechęcać ludzi, którzy już są. Arystokracya, raz zasmakowawszy w interesach publicznych, może do nich przylgnie, a za rok, za pół roku, pan staniesz się i nominalnym właścicielem kamienicy. Cóż, zgoda?
— Niech i tak będzie — odparł Wokulski.
— Tak — mówił adwokat, — tak będzie najlepiej. Gdybyś pan sam kupił ten budynek, zna-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/411
Ta strona została uwierzytelniona.