kiedy rozwinęły mi się skrzydła, zaczynacie na mnie wrzeszczeć, jak swojskie gęsi na dziką, która zerwała się do lotu... Co mi tam jakiś głupi sklep, albo spółka!... Ja chcę żyć, ja chcę...
W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu. Ukazał się Mikołaj, służący Łęckiego, z listem. Wokulski gorączkowo pochwycił pismo, rozerwał kopertę i przeczytał:
„Szanowny Panie! Córka moja koniecznie życzy sobie bliżej poznać Pana. Wola kobiety jest świętą: ja więc proszę Pana na jutro, do nas, na obiad, (około szóstej), a Pan — nawet nie próbuj wymawiać się. Proszę przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku,
Wokulski tak osłabł, że musiał usiąść. Przeczytał list drugi, trzeci, czwarty raz... Nareszcie, oprzytomniawszy, odpisał panu Łęckiemu, a Mikołajowi dał pięć rubli.
Pan Ignacy wybiegł tymczasem na parę minut do sklepu, a gdy Mikołaj wyszedł na ulicę, wrócił do Wokulskiego i rzekł, jakby nanowo zaczynając rozmowę:
— Zawsze jednak, kochany Stachu, rozejrzyj się w sytuacyi, a może sam się cofniesz...
Wokulski, cicho gwiżdżąc, zasadził kapelusz, i, oparłszy rękę na ramieniu starego przyjaciela, odparł:
— Posłuchaj. Gdyby mi się ziemia rozstąpiła pod nogami... rozumiesz?... Gdyby mi niebo