kupić sobie reputacyą u ludzi, a ją, pannę Izabelę Łęcką, u jej ojca!...
Z tej epoki pamiętała tylko jego grubo ciosaną figurę, czerwone ręce i szorstkie obejście, które, obok grzeczności innych kupców, wydawało się nieznośnem, a na tle wachlarzy, sakwojażów, parasoli, lasek i tym podobnych galanteryj — poprostu śmieszne. Byłto przebiegły i bezczelny kupczyk, który w swoim sklepie pozował na upadłego ministra. Był wstrętny, nawet śmiertelnie nienawistny, gdyż poważył się udzielać im zasiłki w formie kupna serwisu, albo przegranych w karty do ojca.
Dziś jeszcze, myśląc o tem, panna Izabela szarpała na sobie suknią. Niekiedy, rzuciwszy się na szesląg, biła pięściami sprężyny i szeptała:
— Nikczemnik!... nikczemnik!...
Sam widok niedoli, w jaką staczał się jej dom, już napełniał ją rozpaczą. A cóż dopiero, gdy ktoś wdarł się za zasłonę jej najskrytszych tajemnic i śmiał opatrywać rany, które ukryłaby przed samym Bogiem. Wszystko mogłaby przebaczyć, oprócz tego ciosu, jaki zadano jej dumie.
Tu zaszła zmiana dekoracyi. Wystąpił inny człowiek, który bez cienia dwuznacznej myśli, powiedział jej w oczy, że kupił serwis, ażeby zrobić na nim interes. A zatem on czuł, że panny Izabeli Łęckiej wspierać nie wolno, i gdyby to nawet zrobił, nietylko nie szukałby rozgłosu albo wdzięczności, ale nawet — nie śmiałby myśleć o tem.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/417
Ta strona została uwierzytelniona.