„Jakto, on nie czekał? — mówiła do siebie panna Izabela; chyba jest chory...“
Nie sądziła, ażeby Wokulski miał jakiś silniejszy interes na świecie, aniżeli widzenie się z nią; gdyby się zaś spóźnił, postanowiła nietylko traktować go zgóry, ale nawet okazać mu niezadowolenie.
„Jeżeli punktualność — mówiła sobie dalej — jest grzecznością królów, to już, conajmniej, powinna być obowiązkiem kupców!...“
Upłynęło pół godziny, godzina, dwie, — należało wracać do domu, a Wokulski nie przychodził; nareszcie panie wsiadły do karety: hrabina zimna jak zwykle, prezesowa nieco roztargniona, a panna Izabela rozgniewana. Oburzenie nie zmniejszyło się, gdy wieczorem ojciec powiedział jej, że od południa był na sesyi u księcia, gdzie Wokulski przedstawił projekt olbrzymiej spółki handlowej i w zblazowanych magnatach obudził formalny zapał.
— Oddawna przeczuwałem — zakończył pan Łęcki — że, przy pomocy tego człowieka, uwolnię się od troskliwości mojej familii i znowu stanę, jak powinienem!
— Ale do spółki, ojcze, potrzeba pieniędzy — odparła panna Izabela, lekko wzruszając ramionami.
— Dlatego też pozwalam sprzedać naszę kamienicę; wprawdzie długi pochłoną ze sześćdziesiąt tysięcy rubli, ale zawsze zostanie mi jeszcze — conajmniej — czterdzieści.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/424
Ta strona została uwierzytelniona.