Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

się chłopski wózek, napełniony blaszanemi konwiami, a powożony przez zuchowatą babę w granatowym kaftanie i czerwonej chustce na głowie.
Wszystko to roiło się między dwoma długiemi ścianami kamienic pstrej barwy, nad któremi górowały wyniosłe fronty świątyń. Na obu zaś końcach ulicy, niby pilnujące miasta szyldwachy, wznosiły się dwa pomniki. Z jednej strony król Zygmunt, stojący na olbrzymiej świecy, pochylał się ku Bernardynom, widocznie pragnąc coś zakomunikować przechodniom. Z drugiego końca nieruchomy Kopernik, z nieruchomym globusem w ręku, odwrócił się tyłem do słońca, które, na dzień wychodziło zpoza domu Karasia, wznosiło się nad pałac Towarzystwa przyjaciół nauk i kryło się za dom Zamoyskich, jakby naprzekór aforyzmowi: „Wstrzymał słońce, wzruszył ziemię“. Wokulski, który w tym właśnie kierunku wyglądał ze swego balkonu, mimowoli westchnął, przypomniawszy sobie, że jedynymi wiernymi przyjaciółmi astronoma byli tragarze i tracze, nie odznaczający się, jak wiadomo, zbyt dokładną znajomością zasługi Kopernika.
„Wiele mu z tego — myślał — że w kilku książkach nazywają go chlubą narodu!... Pracę dla szczęścia — rozumiem, ale pracy dla fikcyi, nazywającej się społeczeństwem, czy sławą — jużbym się nie podjął. Społeczność niech sama myśli o sobie, a sława... Co mi przeszkadza wyobrać sobie,