dając w duchu, że więcej nad piętnaście procent nie mógłby dać komu innemu.
„Filut!...“ — pomyślał pan Tomasz. — „Sam ma ze sto procentów, a mnie daje dwadzieścia...“
Głośno jednak rzekł:
— Dobrze, kochany panie Stanisławie. Przyjmuję dwadzieścia procent, bylebyś mi mógł wypłacić zgóry...
— Będę płacił zgóry... co pół roku — odpowiedział Wokulski, lękając się, ażeby pan Tomasz nie wydał pieniędzy zbyt prędko.
— I na to zgoda — rzekł pan Tomasz tonem wielkiej serdeczności. — Wszystkie zaś zyski — dodał z lekkim akcentem — wszystkie zyski wyższe nad dwadzieścia procent, proszę cię, ażebyś nie dawał mi ich do ręki, choćbym... błagał, rozumiesz?... ale, żebyś dołączał do kapitału. Niech rośnie, prawda?...
— Panie proszą — rzekł w tej chwili Mikołaj, ukazując się we drzwiach gabinetu.
Pan Tomasz uroczyście podniósł się z fotelu i ceremonialnym krokiem wprowadził gościa do salonu.
Później, niejednokrotnie, Wokulski usiłował zdać sobie sprawę z salonu; i ze sposobu, w jaki tam wszedł; ale całości faktu nie mógł sobie przypomnieć. Pamiętał, że przede drzwiami ukłonił się parę razy panu Tomaszowi, że potem, owionęła go jakaś miła woń, skutkiem czego, ukłonił się damie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.