się podziw, nawet — sympatya. Z pewnością ten człowiek może być jej powiernikiem; z nim będzie mogła rozmawiać o Rossim.
Po lodach, zupełnie zdetonowana, panna Florentyna została w jadalni, a reszta towarzystwa przeszła na kawę do gabinetu pana. Właśnie Wokulski skończył swoję filiżankę, kiedy Mikołaj przyniósł panu Tomaszowi na tacy list, mówiąc:
— Czeka na odpowiedź, jaśnie panie.
— Ach, od hrabiny... — rzekł pan Tomasz, spojrzawszy na adres. — Pozwolicie państwo...
— Jeżeli pan nie ma nic przeciw temu — przerwała panna Izabela, uśmiechając się do pana Wokulskiego — to przejdziemy do salonu, a ojciec tymczasem odpisze...
Wiedziała, że list ten napisał pan Tomasz sam do siebie; koniecznie bowiem potrzebował choć pół godziny przedrzemać się po obiedzie.
— Nie obrazi się pan? — spytał pan Tomasz, ściskając Wokulskiego za rękę.
Opuścili z panną Izabelą gabinet i weszli do salonu. Ona, z gracyą, jej tylko właściwą, usiadła na fotelu, wskazując mu drugi, zaledwie o parę kroków odległy.
Wokulskiemu, kiedy znalazł się z nią samnasam, krew uderzyła do głowy. Wzburzenie spotęgowało się, gdy spostrzegł, że panna Izabela patrzy na niego jakimś dziwnym wzrokiem, jakby go chciała przeniknąć do dna i przykuć do siebie. To
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.