już nie była ta panna Izabela z kwesty wielko-tygodniowej, ani nawet z wyścigów; to była osoba rozumna i czująca, która ma go o coś seryo zapytać i chce mu coś szczerego powiedzieć.
Wokulski był tak ciekawy tego co mu powie i tak stracił wszelką władzę nad sobą, że chyba zabiłby człowieka któryby im w tej chwili przeszkodził. Patrzył na pannę Izabelę w milczeniu i czekał.
Panna Izabela była zakłopotana: dawno już nie doznała takiego zamętu uczuć, jak w tej chwili. Przez myśl przebiegały jej zdania: „kupił serwis“ — „przegrywał umyślnie w karty do ojca“ — „znieważył mnie“, a potem: „kocha mnie“ — „kupił konia wyścigowego“ — „pojedynkował się“ — „jadał baraninę z lordami w najwyższych towarzystwach...“ Pogarda, gniew, podziw, sympatya, kolejno potrącały jej duszę, jak krople gęsto padającego deszczu; na dnie zaś tej burzy nurtowała potrzeba zwierzenia się komuś ze swych kłopotów codziennych i ze swych rozmaitych powątpiewań i ze swej tragicznej miłości dla wiekiego aktora.
„Tak, on może być... on będzie moim powiernikiem!...“ — myślała panna Izabela, topiąc słodkie spojrzenie w zdumionych oczach Wokulskiego i lekko pochylając się naprzód, jakby chciała go pocałować w czoło. Potem ogarniał ją bezprzyczynowy wstyd: cofała się na poręcz fotelu, rumieniła się i zwolna opuszczała długie rzęsy, jakby ją sen morzył. Patrząc na grę jej fizyognomii, Wokulskiemu przypo-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.