mu napełniało duszę; ale — znowu nie dostrzegł ani śladu niechęci. Owszem — figlarny uśmiech.
„Odpowiedziałaby — myślał — że zamało jeszcze się znamy, że powinienem zasłużyć na nią... Tak... niezawodnie takby odpowiedziała“ — powtarzał, ciągle przypominając sobie niewątpliwe oznaki sympatyi.
„Wogóle — mówił — byłem niesprawiedliwie uprzedzony do wielkich panów. A oni są przecie takimi, jak i my ludźmi; może nawet mają więcej subtelnych uczuć. Wiedząc, że jesteśmy goniącymi za zyskiem gburami, unikają nas. Ale poznawszy w nas uczciwe serca, przygarniają do siebie... Cóż-to za rozkoszna żona może być z takiej kobiety! Naturalnie, że powinienem na nią zasłużyć. Jeszcze jak!...“
I pod wpływem tych myśli czuł, że budzi się w nim jakaś wielka życzliwość, która ogarnia naprzód dom Łęckich, potem dalszą ich rodzinę, potem jego sklep i wszystkich ludzi, którzy w nim pracowali, potem wszystkich kupców, którzy mieli z nim stosunki, a nareszcie — cały kraj i całą ludzkość. Zdawało się Wokulskiemu, że każdy uliczny przechodzień jest jego krewnym, bliższym lub dalszym, wesołym lub smutnym. I niewiele brakowało, ażeby, stanąwszy na chodniku, zaczepiał jak żebrak ludzi i pytał: „Może który z was czego potrzebuje?... Żądajcie, rozkazujcie, proszę was... w jej imieniu...“
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.