Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

„Podle mi dotychczas życie schodziło — mówił sobie. — Byłem egoistą. Ochocki — oto wspaniała dusza: chce przypiąć skrzydła ludzkości i dla tej idei zapomina o własnem szczęściu. Sława, naturalnie jest głupstwem, ale praca dla pomyślności ogółu — to grunt... A potem dodał z uśmiechem: ta kobieta już zrobiła ze mnie bogacza i człowieka z reputacyą: lecz jeżeli uprze się, zrobi ze mnie — czy ja wiem co?... Chyba świętego męczennika, który swoję pracę, nawet życie, odda dla dobra innych... Naturalnie, że oddam, gdy ona tego zechce!...“
Sklep jego był już zamknięty, ale przez otwory okiennic wyglądało światło.
— Coś jeszcze robią — pomyślał Wokulski.
Skręcił w bramę i przez tylne drzwi wszedł do sklepu. Na progu zetknął się z wychodzącym Ziębą, który pożegnał go niskim ukłonem; w głębi zaś sklepu było jeszcze kilka osób. Klejn, wdrapywał się na drabinkę, ażeby coś poprawić na półkach, Lisiecki ubierał się w palto, za kantorem nad księgą siedział Rzecki, a przed nim stał jakiś człowiek i płakał.
— Stary jedzie! — zawołał Lisiecki.
Rzecki, przysłaniając oczy ręką, spojrzał na Wokulskiego; Klejn ukłonił mu się parę razy ze szczytu drabinki, a płaczący człowiek, zwrócił się nagle i z głośnym jękiem objął go za nogi.
— Co to jest?... — spytał zdziwiony Wo-