— Oberman zapłacisz, a ja ci zwrócę...
Inkasent rzucił mu się do nóg.
— Za pozwoleniem!... za pozwoleniem — przerwał Wokulski, podnosząc go. — Jeżeli słówko powiesz komu, o naszym układzie, cofnę prezent, uważasz Oberman?... Inaczej wszyscy zechcą gubić pieniądze. Idź więc do domu i milcz...
— Rozumiem. Niech Bóg zeszle na pana wszystko najlepsze — odparł inkasent i wyszedł, napróżno starając się ukryć radość.
— Już zesłał najlepsze — rzekł Wokulski, myśląc o pannie Izabeli.
Rzecki był niekontent.
— Wiesz mój Stachu — odezwał się, gdy zostali sami — że lepiej zrobisz, nie mięszając się do sklepu. Z góry wiedziałem, że całej sumy nie każesz mu zwracać; ja sam nie żądałbym tego. Ale ze sto rubli, tytułem kary, powinien był gałgan zapłacić... Zresztą, pal dyabli, można mu było i wszystko darować: ale należało choć z parę tygodni utrzymać w niepewności... Inaczej lepiej odrazu zamknąć budę.
Wokulski śmiał się.
— Lękałbym się — odparł — gniewu boskiego, gdybym w takim dniu skrzywdził człowieka.
— W jakim dniu?... — spytał Rzecki, szeroko otwierając oczy.
— Mniejsza o to. Dziś dopiero widzę, że trzeba być litościwym.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.