tnym dla człowieka, który przeprosił pannę Izabelę...“
Wszedł na piętro i zadzwonił. W mieszkaniu słychać było kroki, ale nie śpieszono się z otwieraniem. Zadzwonił drugi raz. Chodzenie, a nawet przesuwanie sprzętów odbywało się w dalszym ciągu za drzwiami, ale znów nie otwierano. Zniecierpliwiony szarpnął dzwonek tak gwałtownie, że o mało go nie urwał. Wówczas dopiero zbliżył się ktoś do drzwi i począł flegmatycznie zdejmować łańcuszek, kręcić kluczem i odciągać zasówkę, mrucząc:
— Widać swój... Żydby tak nie dzwonił...
Nareszcie otworzyły się drzwi i stanął w progu lokaj Konstanty. Na widok Wokulskiego, przymrużył oczy i wysunąwszy dolną wargę, spytał:
— A coto?...
Wokulski odgadł, że nie cieszy się łaskami wiernego sługi, który był przy pojedynku.
— Pan baron w domu? — spytał.
— Pan baron leży chory i nikogo nie przyjmuje, bo teraz jest doktor.
Wokulski wydobył swój bilet i dwa ruble.
— Kiedyż, mniej więcej, można odwiedzić pana?
— Bardzo, bardzo nie zaraz... — odparł trochę łagodniej Konstanty. — Bo pan jest chory z postrzału i doktorzy kazali mu, dziś — jutro, jechać do ciepłych krajów, albo na wieś.
— Więc przed wyjazdem nie można widzieć się?...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.