zapewne biedaka, który zabija się pracą nad naśladowaniem cudzych podpisów... Czekam więc, ażeby Goldcygier wystąpił z akcyą, a dopiero wówczas, nikogo nie oskarżając, przyznam, że to nie mój podpis.
— A właśnie, że to nie był Goldcygier — odezwał się Konstanty.
— Więc kto?.. Rządca... może krawiec?...
— Nie... Ten pan... — rzekł służący i podał bilet Krzeszowskiemu. — Porządny człowiek, alem go wygnał, kiedy tak pan baron kazał...
— Co?... — spytał zdziwiony hrabia, spoglądając na bilet. — Nie kazałeś pan przyjmować Wokulskiego?...
— Tak — potwierdził baron. — Licha figura, a przynajmniej... nie do towarzystwa...
Hrabia Liciński z pewnym akcentem poprawił się na fotelu.
— Nie spodziewałem się usłyszeć takiego zdania o tym panu... od pana... Tek...
— Nie bierz pan tego co mówię w jakiemś hańbiącem znaczeniu — pośpieszył objaśnić baron. — Pan Wokulski nie zrobił nic podłego, tylko... takie małe świństewko, które może uchodzić w handlu, ale nie w towarzystwie...
Hrabia z fotelu, a Konstanty z progu uważnie przypatrywali się Krzeszowskiemu.
— Sam hrabia osądź — mówił dalej baron. — Klacz moją ustąpiłem pani Krzeszowskiej (przed
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.