— Eh!... co też pan wygaduje... Tfy!... zupełnie jak dziecko...
Hrabia spojrzał na niego ciekawie, a baron wybuchnął:
— A ty co błaźnie odzywasz się, kiedy cię nie pytają?...
— Naturalnie, że się odzywam, bo pan i gada i robi całkiem jak dziecko... Ja jestem tylko lokaj, ale przecie wolałbym wierzyć takiemu, co mi daje dwa ruble za wizytę, aniżeli takiemu, co odemnie po trzy ruble pożycza i wcale nie śpieszy się z oddawaniem. Ot co jest, dziś pan Wokulski dał mi dwa ruble, a pan Maruszewicz...
— Won!... — wrzasnął baron, chwytając za karafkę, na widok której Konstanty uznał za pożyteczne oddzielić się od swego pana grubością drzwi. — A to łotr fagas!... — dodał baron, widocznie bardzo zirytowany.
— Pan ma słabość, do tego Maruszewicza — spytał hrabia.
— Ale bo to poczciwy chłopak... Z jakich on mnie sytuacyj nie wyprowadza!... ile daje mi dowodów nieledwie psiego przywiązania!...
— Tek!... — mruknął zamyślony hrabia. Posiedział jeszcze kilka minut nic nie mówiąc i nareszcie pożegnał barona.
Idąc do domu, hrabia Liciński kilka razy powracał myślą do Wokulskiego. Uważał za rzecz naturalną, że kupiec zarabia nawet na wyścigowym
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.