koniu; swoją drogą czuł jakiś niesmak do podobnych operacyj, a już całkiem miał za złe Wokulskiemu, że wdaje się z Maruszewiczem, figurą co najmniej podejrzaną.
— Zwyczajnie zbogacony parweniusz! — mruknął hrabia. — Przedwcześnie zachwycaliśmy się nim, chociaż... spółkę może prowadzić... Rozumie się przy pilnej kontroli z naszej strony.
W parę dni, około dziewiątej rano, Wokulski odebrał dwa listy: jeden od pani Meliton, drugi od książęcego adwokata.
Niecierpliwie otworzył pierwszy, w którym pani Meliton napisała tylko te słowa: „Dziś w Łazienkach, o zwykłej godzinie“. Przeczytał go parę razy, poczem z niechęcią wziął się do listu adwokata, który zapraszał go, również dzisiaj, na godzinę jedenastą rano, na konferencyą w sprawie kupna domu Łęckich. Wokulski głęboko odetchnął; miał czas.
Punkt o jedenastej był w gabinecie mecenasa, gdzie już zastał starego Szlangbauma. Mimowoli zauważył, że siwy żyd bardzo poważnie wygląda na tle bronzowych sprzętów i obić i że mecenasowi jest bardzo do twarzy w pantoflach z bronzowego safianu.
— Pan ma szczęście, panie Wokulski — odezwał się Szlangbaum. — Ledwie panu zachciało się kupić dom, a już domy idą w górę. Ja powiadam, słowo daję, że pan w pół roku odzyska swój
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.