— Pan sądzi, że są szczęścia, które warto opłacić krótszem życiem? — spytała panna Izabela.
— I nieszczęścia, których warto uniknąć w ten sposób — odpowiedział Wokulski.
Panna Izabela zamyśliła się i, od tej pory, szli oboje w milczeniu.
Tymczasem, siedząc nad sadzawką i w dalszym ciągu karmiąc łabędzie, hrabina rozmawiała z panem Tomaszem.
— Nie uważasz — mówiła, — że ten Wokulski, jest jakby zajęty Belą?...
— Nie sądzę.
— Nawet bardzo; dzisiejsi kupcy umieją robić śmiałe projekta.
— Od projektu do wykonania ogromnie daleko — odparł, nieco zirytowany, pan Tomasz. — Choćby jednakże nawet tak było, nic mnie to nie obchodzi. Nad myślami pana Wokulskiego nie panuję, a o Belcię jestem spokojny.
— Ja, w rezultacie, nie mam nic przeciw temu — dodała hrabina. — Cokolwiek nastąpi, oczywiście zgadzam się z wolą boską, jeżeli zyskują na tem ubodzy... Ciągle zyskują... Moja ochrona będzie niedługo pierwszą w mieście i tylko dlatego, że ten pan ma słabość do Belci...
— Dajże spokój... Wracają!.. — przerwał jej pan Tomasz.
Istotnie panna Izabela z Wokulskim ukazali się na końcu drogi.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.