Pan Tomasz przypatrzył im się z uwagą i dopiero teraz spostrzegł, że dwoje tych ludzi harmonizują ze sobą wzrostem i ruchami. On, o głowę wyższy i silnie zbudowany, stąpał jak ex-wojskowy; ona, nieco drobniejsza, lecz kształtniejsza, posuwała się, jakby płynąc. Nawet biały cylinder i jasny paltot Wokulskiego, godził się z popielatym płaszczykiem panny Izabeli.
„Zkąd mu ten biały cylinder?...“ — pomyślał pan Tomasz z goryczą. — Potem nasunęła mu się dziwna kombinacya: że Wokulski, jestto parweniusz, który za prawo noszenia białego cylindra, powinienby mu płacić przynajmniej 50 procent od wypożyczonego kapitału. — Aż sam wzruszył ramionami.
— Jak tam pięknie, ciociu, w tamtych alejach! — zawołała, zbliżając się, panna Izabela. — My z ciocią nigdy nie bywamy w tamtej stronie. Łazienki tylko wtedy są przyjemne, kiedy można chodzić po nich szybko i daleko.
— W takim razie poproś pana Wokulskiego, ażeby ci częściej towarzyszył — odpowiedziała hrabina, tonem jakiejś osobliwej słodyczy.
Wokulski ukłonił się, panna Izabela nieznacznie ściągnęła brwi, a pan Tomasz rzekł:
— Możebyśmy wrócili do domu...
— Ja myślę — odparła hrabina. — Pan jeszcze zostaje, panie Wokulski?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.