W teatrze trafił się panu Ignacemu cały szereg niespodzianek.
Przedewszystkiem wszedł on na schody prowadzące na galeryą, gdzie bywał zwykle za swoich dawnych, dobrych czasów. Dopiero woźny przypomniał mu, że ma bilet do pierwszego rzędu krzeseł, obrzucając go przytem spojrzeniami, które mówiły, że ciemnozielony surdut pana Rzeckiego, album pod pachą, a nawet fizyognomia à la Napoleon III-ci wydają się niższym organom władzy teatralnej mocno podejrzanemi.
Zawstydzony, zeszedł pan Ignacy nadół do frontowego przysionka, ściskając pod pachą album i kłaniając się wszystkim damom, około których miał zaszczyt przechodzić. Ta uprzejmość, do której nie nawykli warszawiacy, już w przysionku zrobiła wrażenie. Zaczęto pytać się: kto to jest? a chociaż nie poznano osoby, w lot jednakże spostrzeżono, że cylinder pana Ignacego pochodzi zprzed lat dziesięciu, krawat zprzed pięciu, a ciemnozielony surdut i obcisłe spodnie w kratki, sięgają nierównie dawniejszej epoki. Powszechnie brano go za cudzoziemca; lecz gdy spytał kogoś ze służby: którędy iść do krzeseł? wybuchnął śmiech.
— Pewnie jakiś szlachcic z Wołynia — mówili eleganci. — Ale co on ma pod pachą?...
— Może bigos, albo pneumatyczną poduszkę...
Osmagany szyderstwem, oblany zimnym potem, dostał się nareszcie pan Ignacy do upragnionych
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.