Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zrobię to z przyjemnością! — zawołał otyły Pifke, pchając się na miejsce Rzeckiego.
Pan Ignacy miał jeszcze kilka bardzo przykrych chwil. Musiał wydobyć się z pierwszego rzędu krzeseł, gdzie zebrani eleganci spoglądali na jego surdut i na jego krawat i na jego aksamitną kamizelkę z ironicznemi uśmiechami. Potem musiał wejść do ósmego rzędu krzeseł, gdzie wprawdzie bez ironii patrzono na jego garnitur, ale gdzie musiał potrącać o kolana siedzących dam...
— Stokrotnie przepraszam — mówił zawstydzony. — Ale tak ciasno...
— Potrzebujesz pan nie mówić brzydkie słowo — odpowiedziała mu jedna z dam, w której nieco podmalowanych oczach, pan Ignacy nie dojrzał jednak gniewu za swój postępek. Był przecież tak zażenowany, że chętnie poszedłby do spowiedzi, byle tylko oczyścić duszę z plamy owych potrącań.
Nareszcie znalazł krzesło i odetchnął. Tu przynajmniej nie zwracano na niego uwagi; częścią z powodu skromnego miejsca, jakie zajmował, częścią, że teatr był przepełniony i już zaczęło się widowisko.
Gra artystów z początku nie obchodziła go, oglądał się więc po sali i przedewszystkiem spostrzegł Wokulskiego. Siedział on w czwartym rzędzie i wpatrywał się bynajmniej nie w Rossiego, ale w lożę, którą zajmowała panna Izabela z pa-