Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

konania samego siebie, że jego umysłowe zdolności znajdują się w kwitnącym stanie), zaczął rachować gwiazdy na niebie.
— Raz... dwa... trzy... siedm... siedm...; co to jest siedm?... Ach, siedm kufli piwa... Czyżbym naprawdę?... Poco ten Stach wysłał mnie do teatru!...
Do domu trafił odrazu i odrazu znalazł dzwonek. Zadzwoniwszy jednak aż siedm razy na stróża, uczuł potrzebę oparcia się o kąt zawarty między bramą i ścianą i usiłował zliczyć, nie z potrzeby, ale ot tak sobie: ile też upłynie minut, zanim mu stróż otworzy? W tym celu wydobył zegarek z sekundnikiem i przekonał się, że — już jest wpół do drugiej.
— Podły stróż! — mruknął. Ja muszę wstać o szóstej, a on do wpół do drugiej trzyma mnie na ulicy...
Szczęściem stróż natychmiast otworzył furtkę, przez którą pan Ignacy krokiem zupełnie pewnym, a nawet więcej niż pewnym, bardzo pewnym, przeszedł całą sień, czując, że jego cylinder siedzi mu trochę na bakier, ale tylko troszeczkę. Następnie, bez żadnej trudności znalazłszy drzwi swego mieszkania, usiłował po kilka razy napróżno, wprowadzić klucz do zamku. Czuł dziurkę pod palcem, ściskał w ręce klucz tak mocno jak nigdy i mimo to, nie mógł trafić.
— Czyliżbym naprawdę?...