W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi, a współcześnie jego jednooki pudel Ir, nie podnosząc się z pościeli, parę razy szczeknął:
— Tak!... tak!...
— Milcz, ty podła świnio!... — mruknął pan Ignacy i nie zapalając lampy, rozebrał się i położył do łóżka.
Sny miał okropne. Śniło mu się, czy tylko przywidywało, że ciągle jest w teatrze i że widzi Wokulskiego, z szeroko otwartemi oczyma, zapatrzonego w jednę lożę. W loży tej siedziała hrabina, pan Łęcki i panna Izabela. Rzeckiemu zdawało się, że Wokulski patrzy tak na pannę Izabelę.
— Niepodobna! — mruknął. — Stach nie jest aż tak głupi...
Tymczasem (wszystko w marzeniu), panna Izabela podniosła się z fotelu i wyszła z loży, a Wokulski za nią, wciąż patrząc, jak człowiek zamagnetyzowany. Panna Izabela opuściła teatr, przeszła plac Teatralny i lekkim krokiem, wbiegła na ratuszową wieżę, a Wokulski za nią, wciąż patrząc, jak człowiek zamagnetyzowany. A potem z ganku ratuszowej wieży, panna Izabela, uniósłszy się jak ptak, przepłynęła na gmach Teatralny, a Wokulski, chcąc lecieć za nią, runął z wysokości dziesięciu piętr na ziemię...
— Jezus! Marya!... jęknął Rzecki, zrywając się z łóżka.
— Tak!... tak!... odszczeknął mu Ir przez sen.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.