— No, już widzę, że jestem zupełnie pijany — mruknął pan Ignacy, kładąc się znowu i niecierpliwie naciągając kołdrę, pod którą drżał.
Kilka minut leżał z otwartemi oczyma i znowu przywidziało mu się, że jest w teatrze, akurat po zakończeniu trzeciego aktu, w chwili kiedy fabrykant Pifke miał podać Rossiemu album Warszawy i jej piękności. Pan Ignacy wytęża wzrok (Pifke bowiem jego zastępuje), wytęża wzrok i z najwyższem przerażeniem widzi, że niecny Pifke, zamiast kosztownego albumu podaje włochowi jakąś paczkę, owiniętą w papier i niedbale zawiązaną szpagatem.
I jeszcze gorsze rzeczy widzi pan Ignacy. Włoch bowiem uśmiecha się ironicznie, odwiązuje szpagat, odwija papier i wobec panny Izabeli, Wokulskiego, hrabiny i tysiąca innych widzów, ukazuje... żółte, nankinowe spodnie, z fartuszkiem na przodzie i ze strzemiączkami u dołu. Właśnie te same, których pan Ignacy używał w epoce sławnej kampanii sewastopolskiej!...
Nadomiar okropności, nędzny Pifke wrzeszczy: „Oto jest dar panów: Stanisława Wokulskiego, kupca i Ignacego Rzeckiego, jego dysponenta!“ Cały teatr wybucha śmiechem; wszystkie oczy i wszystkie wskazujące palce skierowują się na ósmy rząd krzeseł i właśnie na to krzesło, gdzie siedzi pan Ignacy. Nieszczęśliwy chce zaprotestować, lecz czuje, że głos zastyga mu w gardle, a nadomiar niedoli on sam — zapada się gdzieś.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.