każdy z „panów" (a jak na złość wszyscy przyszli dziś na czas!), że każdy z najwyższą wzgardą patrzy na jego podsiniałe oczy, ziemistą cerę i lekko drżące ręce.
— Gotowi jeszcze myśleć, że oddawałem się rozpuście!... — westchnął nieszczęsny pan Ignacy.
Potem wydobył księgi, umaczał pióro i, nibyto, zaczął rachować. Był przekonany, że cuchnie piwem, jak stara beczka, którą już wyrzucono z piwnicy i zupełnie seryo począł rozważać: czy nie należało podać się do dymisyi, po spełnieniu całego szeregu tak haniebnych występków?
— Spiłem się... późno wróciłem do domu... późno wstałem... o czterdzieści minut spóźniłem się do sklepu...
W tej chwili zbliżył się do niego Klejn z jakimś listem.
— Było na kopercie napisane: „bardzo pilno“, więc otworzyłem — rzekł mizerny subjekt, podając papier Rzeckiemu.
Pan Ignacy otworzył i czytał:
„Człowieku głupi, czy nikczemny! Pomimo tylu życzliwych ostrzeżeń kupujesz jednak dom, który stanie się grobem twego, w tak nieuczciwy sposób zdobytego majątku...“
Pan Ignacy rzucił okiem na wiersz ostatni, ale nie znalazł podpisu; list był anonimowy. Spojrzał na kopertę — miała adres Wokulskiego. Czytał dalej:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.