Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

się z tym bankrutem Łęckim?... Zkąd mu strzeliło do łba latać na włoski teatr i jeszcze dawać kosztowne prezenta temu przybłędzie Rossiemu?...“
Nie podnosząc głowy od ksiąg, siedział przy kantorku do szóstej; a tak był zatopiony w robocie, że już nietylko nie przyjmował pieniędzy, ale nawet nie widział i nie słyszał gości, którzy roili się i hałasowali w sklepie, jak olbrzymie pszczoły w ulu. Nie spostrzegł też jednego najmniej spodziewanego gościa, którego „panowie“ witali okrzykami i głośnemi pocałunkami.
Dopiero gdy przybysz, stanąwszy nad nim, krzyknął mu w ucho:
— Panie Ignacy, to ja!...
Rzecki ocknął się, podniósł głowę, brwi i oczy w górę i zobaczył Mraczewskiego...
— Hę?... — spytał pan Ignacy, przypatrując się młodemu elegantowi, który opalił się, zmężniał, a nade wszystko utył.
— No, co... no co słychać?... — ciągnął pan Ignacy, podając mu rękę. — Co z polityki?...
— Nic nowego — odparł Mraczewski. — Kongres w Berlinie robi swoje, austryacy wezmą Bośnią.
— No, no, no... żarty, żarty!.. A o małym Napoleonku co słychać?
— Uczy się w Anglii w szkole wojskowej i podobno kocha się w jakiejś aktorce...
— Zaraz kocha się!... — powtórzył drwiąco pan Ignacy. — A do Francyi nie wraca?... Jakże