się pan miewasz?... Zkądeś się tu wziął?... No, gadaj prędko — zawołał Rzecki, wesoło uderzając go w ramię. — Kiedyżeś przyjechał?...
— A, to cała historya! — odpowiedział Mraczewski, rzucając się na fotel. — Przyjechaliśmy tu dziś, z Suzinem, o jedenastej... Od pierwszej do trzeciej byliśmy z nim u Wokulskiego, a po trzeciej, wpadłem na chwilę do matki i na chwilę do pani Stawskiej... Pyszna kobieta, co?...
— Stawska?... Stawska... — przypominał sobie Rzecki, trąc czoło.
— Znasz ją pan przecie. Ta piękna, coto ma córeczkę... Coto się tak podobała panu...
— Ach, ta!... wiem... Nie mnie się podobała — westchnął Rzecki — tylko myślałem, że dobra byłaby z niej żona dla Stacha...
— Paradny pan jesteś — roześmiał się Mraczewski. — Przecież ona ma męża...
— Męża?...
— Naturalnie. Zresztą znane nazwisko. Przed czterema laty uciekł biedak za granicę, bo posądzali go o zabicie tej...
— Ach, pamiętam!... Więcto on?... Dlaczegóż nie wrócił; boć przecie okazało się, że nie winien...
— Rozumie się, że nie winien — prawił Mraczewski. — Ale swoją drogą, jak dmuchnął do Ameryki, tak podziśdzień niema o nim wiadomości. Pewnie biedak gdzieś zmarniał, a kobieta zo-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.