wielkiego domu widzi pannę Izabelę, do której, stojący obok niego Wokulski, chce biedz. Napróżno zatrzymuje go pan Ignacy, aż pot oblewa mu całe ciało. Wokulski wyrywa się i znika w bramie kamienicy.
„Stachu, wróć się!...“ — krzyczy pan Ignacy, widząc, że dom poczyna się chwiać.
Jakoż dom zawala się. Panna Izabela, uśmiechnięta, wylatuje z niego jak ptak, a Wokulskiego nie widać...
„Może wbiegł na podwórko i ocalał...“ — myśli pan Ignacy i budzi się z mocnem biciem serca.
Nazajutrz pan Ignacy budzi się na kilka minut przed szóstą; przypomina sobie, że to dziś właśnie licytują kamienicę Łęckiego, że ma przypatrzeć się temu widowisku i, zrywa się z łóżka, jak sprężyna. Biegnie boso do wielkiej miednicy, oblewa się cały zimną wodą, i patrząc na swoje patykowate nogi, mruczy:
— Zdaje mi się, że trochę utyłem.
Przy skomplikowanym procesie mycia się, pan Ignacy robi dziś taki zgiełk, że budzi Ira. Brudny pudel otwiera jedyne oko, jakie mu pozostało, i snać dostrzegłszy niezwykłe ożywienie swego pana, zeskakuje z kufra na podłogę. Przeciąga się, ziewa, wydłuża wtył jednę nogę, potem drugą nogę, potem na chwilę siada naprzeciw okna, za którem słychać bolesny krzyk zarzynanej kury, i zmiarkowawszy, że naprawdę nic się nie stało, wraca na
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.