— Dalibóg, że to baronowa Krzeszowska... — mruczy pan Ignacy. — Oczywiście, jedzie na licytacyą... Awantura!...
Budzą się w nim jednak wątpliwości. Kto wie, czy baronowa jedzie do sądu; możeto wszystko plotki?... Warto sprawdzić — myśli pan Ignacy, zapomina o swoich obowiązkach dysponenta i najstarszego subjekta i poczyna iść za dorożką. Nędzne konie wloką się tak powoli, że pan Ignacy może obserwować wehikuł na całej przestrzeni do kolumny Zygmunta. W tem miejscu dorożka skręca nalewo a Rzecki myśli:
„Rozumie się, że jedzie baba na Miodową. Taniej kosztowałaby ją podróż na miotle...“
Przez dom Rezlera (który przypomina mu onegdajszą pijatykę!) i część Senatorskiej, pan Ignacy dostaje się na Miodową. Tu, przechodząc około składu herbaty Nowickiego, wstępuje na chwilę, ażeby powiedzieć właścicielowi: dzień dobry! i szybko ucieka dalej, mrucząc:
„Co on sobie pomyśli, zobaczywszy mnie o tej godzinie na ulicy?... Naturalnie pomyśli, że jestem najpodlejszy dysponent, który, zamiast siedzieć w sklepie, łajdaczy się po mieście... Oto los!...“
Przez pozostałą część drogi do sądu, trapi pana Ignacego sumienie. Przybiera ono postać olbrzyma z brodą, w żółtym jedwabnym kitlu i takichże spodniach, który dobrodusznie a zarazem ironicznie, patrząc mu w oczy, mówi:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.