Kapitulnej i Miodowej wpada do cukierni i kryje się w tak ciemnym kącie, w którym nie mogłaby już poznać go nawet pani Krzeszowska.
Każe sobie podać filiżankę pienistej czekolady, zasłania się podartą gazetą i widzi, że w tym małym pokoiku znajduje się drugi, jeszcze ciemniejszy kąt, w którym mieści się pewien okazałej tuszy jegomość i jakiś zgarbiony żyd. Pan Ignacy myśli, że okazały jegomość jest conajmniej hrabią i właścicielem wielkich dóbr na Ukrainie, a żyd jego faktorem; tymczasem zaś słucha toczącej się między nimi rozmowy.
— Panie dobrodzieju — mówi zgarbiony żyd — żeby nie to, że pana dobrodzieja nikt nie zna w Warszawie, to jabym panu za ten interes nie dał nawet dziesięć rubli. A tak zarobi pan dobrodziej dwadzieścia pięć...
— I wystoję się z godzinę w dusznej sali! — odmrukuje jegomość.
— Prawda — ciągnie dalej żyd — że w naszym wieku ciężko stoić, no, ale takie pieniądze to też nie chodzą piechotą... A jaką pan będzie miał reputacyą, kiedy się dowiedzą, że pan dobrodziej chciał kupić kamienicę za 80.000 rubli?...
— Niech będzie. Ale dwadzieścia pięć rubli gotówką na stół...
— Niech Bóg zabroni! — odpowiada żyd. — Pan dobrodziej dostanie do ręki pięć rubli, a dwadzieścia pójdzie na dług tego nieszczęśliwego Seliga
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.