oczyma pana Ignacego kryją się za grupą starozakonnych. W tej grupie znajduje się stary Szlangbaum i młody żydek bez zarostu, tak blady i wycieńczony, że pan Ignacy sądzi, iż bardzo niedawno musiał wstąpić w związki małżeńskie. Stary Szlangbaum coś wykłada wycieńczonemu żydkowi, któremu coraz więcej baranieją oczy; coby mu jednak wykładał? pan Ignacy nie może się domyśleć.
Odwraca się więc w drugą stronę sali i spostrzega o parę kroków od siebie pana Łęckiego z jego adwokatem, który widocznie nudzi się i chciałby gdzieś iść.
— Gdyby choć sto piętnaście... no — sto dziesięć tysięcy!... — mówi pan Łęcki. Przecież pan adwokat musisz znać jakieś sposoby...
— Hum! hum!... — mówi adwokat tęsknie spoglądając na drzwi. — Pan żąda zbyt wysokiej ceny... Sto dwadzieścia tysięcy za dom, za który dawano sześćdziesiąt...
— Ależ panie, on kosztował mnie sto tysięcy...
— Tak... Hum! hum!... Trochę pan przepłacił...
— Ja też — przerywa mu pan Łęcki — żądam tylko stu dziesięciu... I zdaje mi się, że, kiedy jak kiedy, ale w tym razie powinienby mi pan adwokat dopomódz... Są przecież jakieś sposoby, których ja nie znam, nie będąc prawnikiem...
— Hum! hum!... — mruczy adwokat. Na szczęście jeden z kolegów (odziany również we frak
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.