Pan Łęcki wydobywa wspaniały pugilares, z niego cały pęk szeleszczących dziesięciorublówek i jednę z nich daje zakrystyanowi, który schyla się do ziemi.
— Zobaczy jaśnie wielmożny pan... — szepce zakrystyan.
Obok pana Ignacego stoi dwu żydów: jeden wysoki, śniady, z brodą tak czarną, że wpada w kolor granatowy, drugi łysy, z tak długiemi faworytami, że walają mu klapy surduta. Dżentelmen z faworytami, na widok dziesięciorublówek pana Łęckiego uśmiecha się i mówi półgłosem do pięknego bruneta:
— Pan wydzysz te pyniądze u ten szlachcic... Pan słyszysz, jak ony klaskają?... Ony tak czeszą szę, że mnie widzą... Pan to rozumysz panie Cynader?...
— Łęcki jest pański klijent? — pyta piękny brunet.
— Dlaczego on nie ma bycz mój?
— Co on ma? — mówi brunet.
— On ma... on ma — szostre w Krakowie, która, rozumysz pan, zapysała dla jego córki...
— A jeżeli ona nic nie zapisała?...
Dżentelmen z faworytami na chwilę tropi się.
— Tylko mi pan nie mów takie głupie gadanie!... Dlaczego szostra z Krakowa nie ma im zapysać, kiedy ona jest chora?...
— Ja nic nie wiem — odpowiada piękny bru-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.