jąc się familiarnie i pcha się do stołu między licytantów. Jest ich czterech: adwokat baronowej, okazały pan, stary Szlangbaum i zniszczony żydek, obok którego staje zakrystyan.
— Sześćdziesiąt tysięcy i pięćset rubli — mówi cicho adwokat pani Krzeszowskiej.
— Dalibóg! więcej nie warto... — wtrąca jegomość z miną łajdaka.
Baronowa tryumfalnie spogląda na pana Łęckiego.
— Sześćdziesiąt pięć... — odzywa się majestatyczny pan.
— Sześćdziesiąt pięć tysięcy i sto rubli — bełkoce blady żydek.
— Sześćdziesiąt sześć... — dodaje Szlangbaum.
— Siedmdziesiąt tysięcy! — wrzeszczy zakrystyan.
— Ach ! ach! ach!... — wybucha płaczem baronowa, upadając na wyplataną kanapkę.
Jej adwokat szybko odchodzi od stołu i biegnie bronić zabójcy.
— Siedmdziesiąt pięć tysięcy!... — woła okazały pan.
— Umieram!... — jęczy baronowa.
W sali robi się ruch. Stary litwin chwyta pod rękę baronowę, którą odbiera mu Maruszewicz, niewiadomo zkąd przybyły na ten uroczysty wypadek. Zanosząca się od płaczu baronowa, wsparta na Maruszewiczu, opuszcza salę, złorzecząc przy-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.