tem swemu adwokatowi, sądowi, licytantom i komornikom. Pan Łęcki blado uśmiecha się, a tymczasem zniszczony żydek mówi:
— Ośmdziesiąt tysięcy i sto rubli.
— Ośmdziesiąt pięć... — wtrąca Szlangbaum.
Pan Łęcki cały zamienia się we wzrok i słuch. Wzrokiem dostrzega już tylko trzech licytantów, a słuchem chwyta wyrazy otyłego pana:
— Ośmdziesiąt ośm tysięcy...
— Ośmdziesiąt ośm i sto rubli — mówi mizerny żydek.
— Niech będzie dziewięćdziesiąt! — kończy stary Szlangbaum, uderzając ręką o stół.
— Dziewięćdziesiąt tysięcy — mówi komornik — po raz pierwszy...
Pan Łęcki zapomniawszy o etykiecie, pochyla się do zakrystyana i szepcze mu:
— Licytujże pan!...
— Co się pan tak skrobiesz?... — pyta zakrystyan zniszczonego żydka.
— A co się pan rozbijasz? — odzywa się do zakrystyana drugi komornik. — Kupisz pan dom, czy co?... Wynoś się pan!...
— Dziewięćdziesiąt tysięcy, po raz drugi... — woła komornik.
Pan Łęcki robi się szary na twarzy.
— Dziewięćdziesiąt tysięcy rubli, po raz... trzeci!... — powtarza komornik i uderza małym młotkiem o zielone sukno.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.